X Barbórkowe Zawody na Celność Lądowania Aeroklubu ROW
Dziesiąte Barbórkowe Zawody na Celność Lądowania Aeroklubu ROW stały w 2009 roku pod dużym znakiem zapytania. Problemy z pokonaniem formalności pozwalających użytkować Puchacza udało się w końcu zrealizować w drugim tygodniu grudnia, ale własnej holówki nadal nie było. 13 grudnia mieliśmy umówioną Wilgę z Bielska, ale fatalne warunki w Aleksandrowicach nie pozwoliły na przylot do Rybnika. Kolejny termin ustalono na 19 grudnia…
Sobota, 19 grudnia. Kilka minut przed ósmą. Za oknem -15 stopni. W planie kolejna próba rozegrania naszych zimowych zawodów. Właśnie zaczynam przygotowania do wyjazdu na lotnisko, gdy słyszę telefon. Dzwoni Irek. Wilgi z Bielska nie będzie, ale może spróbujemy za Skyleaderem? Pomysł podoba mi się średnio, bo na lotnisku leży kilka centymetrów śniegu a „Śmieciarka” do specjalnie mocnych holówek nie należy. Przyjadę, zobaczymy. Jak wszystko będzie przebiegało bezpiecznie, to spróbujemy.
Zgrzypiący pod nogami śnieg nie nastraja entuzjastycznie do spędzenia kilku następnych godzin na płycie lotniska. Dojeżdżam do Aeroklubu. Hangar już otwarty, a przed nim kilka wygłodniałych latania młodych osób. Od razu sypią się pytania co robimy.
Wilgi nie będzie, ale jest pomysł żeby spróbować za Skyleaderem. Na razie zachować spokój, przygotować Puchacza i szykować traktor, bo trzeba trochę tego śniegu z pasa sprzątnąć i zlikwidować ewentualne kretowiny.
Traktor jest oporny. Przy próbie odpalenia z rozrusznika tylko jęknął, więc pozostaje metoda „na pych”. Ekipa wytrwale pcha w hangarze stary traktor to w jedną, to w drugą stronę, a ten za nic ma ich wysiłki. Niby za każdym kolejnym razem jest lepiej, ale do „zaskoczenia” silnika zawsze czegoś brakuje. W końcu Dyrektor każe wziąć Doblo. Pierwsza próba i od razu sukces! Chłopaki zapinają do traktora „specjalistyczne urządzenie do wyrównywania nierówności wszelkich” i zaczyna się zabawa z odśnieżaniem i gotowaniem wody w chłodnicy. Tymczasem wyciągnięty z hangaru Skyleder idzie za przykładem traktora i też odmawia współpracy. Tu niestety „na pych” się nie da, ale i na to mamy sposoby. Stara sprawdzona dmuchawa rozgrzewa w hangarze silnik „Śmieciarki” i po tym zabiegu już nie ma problemów z uruchomieniem.
No to latamy.
Najpierw lot bez szybowca. Krótki rozbieg i pomarańczowy dolnopłat jest w powietrzu.
Ciągniemy na start Puchacza. Wsiadam do szybowca. Jak ja dawno nie latałem z pierwszej kabiny! Chłopaki pomagają mi się pozapinać, co w zimowym ubraniu wcale nie jest takie proste. Irek podkołował, podpięli linę. Zamykam kabinę i od razu wydmuchiwana z ust para osiada na pleksi i momentalnie zamarza. Ruszamy. Rozbieg przebiega w zasadzie tak jak z trawy, tyle że przez pierwsze 100m w tumanach śniegu ledwo widać samolot. No i lecimy. Dookoła zimowy krajobraz, okolica wygląda zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Na pozycji „z wiatrem” wczepiam się i patrzę jak Skyleader podchodzi do lądowania. III zakręt, IV i prosta. Wydaje się, że „odśnieżony” pas jest za wąski, więc trzeba dokładnie lecieć „na centralną”. Czarne płótno wskazujące linię zerową jest dobrze widoczne. Chociaż miał to być lot testowy, to jednak będzie też „mierzony”, więc nie wypada dać plamy. Jestem już na wytrzymaniu i przymykam hamulce żeby przyziemić jak najbliżej „zera”. Teraz! Otwieram bardziej hamulce i czuję, że dotykam ziemię ogonem a dopiero ułamek sekundy później przyziemia koło główne. A wyglądało tak dobrze! Niestety tak się kończy wytrzymanie na zbyt dużym kącie natarcia. A że ogon jest dość długi i liczy się najbardziej niekorzystny dla zawodnika punkt styku szybowca z ziemią, to wyszło 9 m.
Ściągamy szybowiec na start. Wszyscy czekają na decyzję. Wszystko jest bezpieczne, start przebiega normalnie. Na rozbiegu skupić się na samolocie, bo na początku słabo go widać. Starać się podrywać szybowiec w miarę szybko, ale nie na siłę. I nie chuchać za dużo w kabinie, bo momentalnie zamarza, a przy lądowaniu dokładnie celować w środek odśnieżonego. I tyle. Ci co mają licencję latają sami, uczniowie ze mną. Następny!
Szykuje się kolejny start. Wszystko gotowe i rusza kolejny zawodnik. Przy starcie w ruszeniu z miejsca pomaga dwóch ludzi pchając szybowiec za końcówki skrzydeł.
Przy trzecim starcie małe zamieszanie. Podczas rozbiegu zablokowało się lewe koło Skyleadera. Oczywiście w tym samym momencie przestało działać radio kierownika lotów. Zespół kontynuował rozbieg, ale widać było, że coś jest nie tak. Pobiegłem do samochodu po zapasowe radio, ale zanim zdążyłem go włączyć holownik przerwał start. Okazało się, że klocki hamulcowe przymarzły do tarczy. Szybka interwencja mechanika i mogliśmy kontynuować loty.
Kolejne starty przebiegały już bez zakłóceń. W pewnym momencie zrezygnowaliśmy z ciągnika, bo szybciej ściągało się szybowiec ręcznie. W sumie wykonaliśmy 16 lotów zawodniczych i 2 dodatkowe. Najlepszy okazał się Wirek Wala, który zresztą tydzień wcześniej wygrał zawody na mikrolotach organizowane przez działającą na naszym lotnisku czeską szkołę. Na drugim miejscu długo utrzymywał się Adrian Grudziński, jednak Irek Boczkowski w przedostatnim locie sięgnął tradycyjnie po miejsce na podium spychając Adriana na trzecią pozycję. Reszta lądowała z różnymi wynikami, ale wszyscy bezpiecznie.
No koniec podziękowania:
Firmie SKYLEADER Aircraft Poland za udostępnienie samolotu.
Restauracji „Podniebna” za przygotowanie poczęstunku oraz możliwość przeprowadzenia ceremonii wręczenia pucharu, dyplomów i nagród.
Wszystkim uczestnikom i kibicom za bezpieczne rozegranie zawodów.
tekst i zdjęcia – Lucjan Fizia
[wppa type=”album” album=”8″][/wppa]